Wielka piątka
September 28, 2018
Magiczny wschód
September 28, 2018

„Musimy się przyzwyczaić do tego, że przed najważniejszymi skrzyżowaniami naszego życia nie ma żadnych znaków ostrzegawczych”. Ernest Hemingway

 

Tekst pochodzi z bloga: http://prawdziwa-namibia.braclowiecka.pl/

 

Myśliwy nastawił się już na powrót do obozu z pustymi rękami. Albo raczej z pustą paką terenowego land cruisera. To był wbrew pozorom poranek obfitujący w emocje, choć próżno szukać satysfakcji na młodej brodatej twarzy, przyozdobionej w wymowny grymas. Jeszcze gdy słońce miało kilkadziesiąt minut do wschodu, myśliwi próbowali szczęścia z wielkim stadem bawołów. Najpierw łowcy wyszły na strzał tylko krowy, później po szybkim podchodzie blat wystawił młody byk. Stał idealnie, a krzyż lunety już tańczył na łopatce. Na widok wielkiej bawolej czapy, przypominającej bojowy hełm, myśliwemu z trudem przyszło ustabilizowanie broni, mimo że odgrywało to małą rolę, ponieważ dystans zaledwie kilkunastu metrów był do wzięcia nawet przy tej naturalnej paralaksie. Niestety, nie padła wyczekiwana komenda: „Strzelaj!” – byk, choć piękny i masywny, to ciągle za młody, by rozpatrywać go w łowieckich kategoriach.

Kiedy znowu udało się podejść stado i znowu wprawne afrykańskie oko podprowadzającego nie wyselekcjonowało żadnego osobnika, nasz bohater zdążył się pogodzić z myślą, że jeszcze nie tym razem spełni swoje marzenie. Siedząc zapocony na pace toyoty walczącej w głębokim piachu, sam nie wierzył w to, jakim emocjom się poddaje. Przecież już tyle widział na polowaniach, które trudno nawet zliczyć, więc powinien mieć wykutą jak paciorek zasadę, że nadzieja umiera ostatnia, a łowy są nieprzewidywalne. Mało tego – ile to razy sam stał po drugiej stronie i uspokajał myśliwych, których podprowadzał. Uśmiechnął się do siebie w duchu na myśl o emocjach, którym ulega, a które sam zwalcza u polujących kolegów.

– Spróbujemy jeszcze w jednym miejscu – padła komenda afrykańskiego przyjaciela.

Przy wodopoju znajdowały się wczorajsze tropy stada. Drużyna sprawdziła szczególnie atrakcyjne dla bawołów miejsca, jednak w żadnym z nich nie było wypatrywanych czarnych sylwetek afrykańskich agresorów. Charakterystyczne wzruszenie ramionami trackera dało sygnał całej załodze do odwrotu.

Właściwie tu historia powinna się zakończyć, a łowcy – wrócić do obozu i przy kawie wspominać emocje poranka. Jednak wręcz nadludzkie oczy przysypiającego na pace terenówki trackera zmieniły bieg tego dnia. Raptownie zatrzymał samochód wyraźnie pobudzony i machnął ręką w kierunku zimbabwejskiej dżungli. To, co on zobaczył gołym okiem, myśliwi ledwo dojrzeli w lornetkach. Jakieś 400 m od drogi między gałęziami słońce oświetlało wielkie bawole rogi. Z ułożenia łba przewodnik wywnioskował, że zwierz leży, z kolei urożenie było tak okazałe, że nawet Europejczycy nie musieli pytać, czy to byk czy krowa. Skończyły się żarty i śmiech na cruiserze. Podprowadzający w mgnieniu oka przeszedł metamorfozę. Żadnych słów, tylko wymowna komunikacja wyraźnymi gestami. Nagle się okazało, że kolorowa zbieranina różnych ludzi to doskonała machina myśliwska, w której każdy pracuje niczym przesmarowany tryb. Nie minęła chwila, a ucichł odgłos ładowanej broni i myśliwi ruszyli gęsiego ku przeznaczeniu. Z przodu tracker, za nim podprowadzający, później kolejno nasz bohater, jego kompan i obstawa tyłów. Jednak na polowaniu nigdy nie jest do końca tak, jak sobie zaplanuje łowca. Między pretendentem do strzału a leżącym starym bykiem zgromadziła się reszta stada. Na domiar złego stojące do tej pory powietrze zaczęły nawiedzać podmuchy wiatru zza pleców myśliwskiej drużyny. Po trzecim tragicznym podmuchu znajdujące się z przodu krowy zawróciły całe stado. Podprowadzający od razu odkręcił się do myśliwego i uspokoił go gestem, zapewniając o dalszej próbie podchodu. Jakby przeczuwał, co za dramat rozgrywał się w młodym, choć już bogato doświadczonym łowiecko Europejczyku.

Po 15 minutach znowu ruszyli krok za krokiem, opanowani i pełni spokoju. Nagle tracker padł błyskawicznie na ziemię, a za nim, nie pytając, reszta drużyny. 30 m przed nimi za krzakami ukazała się krępa sylwetka czarnego zwierza czujnie patrolująca okolicę. Myśliwi podczołgali się w cień akacji, gdzie każdy przyjął dogodną pozycję, by wtopić się w tło gałęzi masywnego drzewa. Minuta leciała za minutą, a w afrykańskim skwarze muchy mopani testowały silną wolę białych myśliwych. Nasz bohater zastygł w pozycji klęczącej oparty o swój winchester. Można by napisać oddzielne opowiadanie o tym, co się działo w jego głowie. Czy to już? Czy to właśnie ta chwila, na którą czekał całe życie? Czy za moment wydarzy się coś, o czym marzył, odkąd pierwszy raz postawił stopę na Czarnym Lądzie? Pozycja klęcząca chyba była dla niego nieprzypadkowa, ale o tym wie tylko on sam.

W końcu buffalo odwrócił się do reszty stada i zaczął żerować. Podprowadzający spojrzał na myśliwego i szepnął:

– To teraz. Próbujemy, ale powoli i przy samej ziemi.

Myśliwy przytaknął skinieniem, a jego organizm jakby dostał komendę: „Sezamie, otwórz się”. Nagle cała wielka postać wypełniona adrenaliną zaczęła się przeczołgiwać pod gałęziami, jakby ważyła o 40 kg mniej. Żadna, nawet najdrobniejsza gałąź nie zepsuła tego trudnego podchodu. Podprowadzający zatrzymał się i delikatnie rozstawił podpórkę do strzału z pozycji klęczącej. Myśliwy między gałęziami widział tylko czarną plamę.

– To łopatka, strzelaj! – szepnął mu do ucha podprowadzający.

– Nie jestem pewien – odparł nasz myśliwy. Broń leżała na pastorale, zwierzę znajdowało się maksymalnie 15 m od lufy, jednak prawie całkiem ukryte za gałęziami.

Po chwili bawół napina mięśnie, a przed łowcą malują się charakterystyczne zagięcia umięśnionej łopatki. Byk odwraca łeb, pozwalając słońcu oświetlić swoje potężne urożenie. Tyle było trzeba naszemu bohaterowi. Nagle zauważył wszystko, co tłumaczył mu podprowadzający. – Strzelam – mruknął. Czy wiedział, że za moment zobaczy coś, co na zawsze zmieni jego łowieckie życie? Chyba zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że stoi na rozdrożu i właśnie wybrał kierunek ekstremum. W lunecie nastawionej na 1x widzi lufę i krzyż, który po raz kolejny tańczy na wielkiej łopatce. Nabiera powietrza i mocno przytula broń do siebie. W lunecie widać dym wystrzału, słychać walnięcie pocisku 458 Win. Mag. Z grzbietu czarnego zwierza unosi się kurz. Słychać agresywny ryk, bawół napina mięśnie i obniża łeb, szykując się do szarży. Nasz bohater jest jakby zaczarowany tym, co ukazuje się jego oczom, i całym sobą chłonie to zdarzenie. Na nic krzyki: „Przeładuj! Przeładuj!”. Miał już wiele takich sytuacji, w których dostrzeliwał szarżującego oryksa czy gnu, jednak to coś innego – spotkanie z najpiękniejszą i najniebezpieczniejszą formą polowania, która zahipnotyzowała go na wskroś. Bawół wyskakuje i wali na myśliwego. Ten już wie, że nie zdąży przeładować. Z prawej strony słyszy strzał – zwierz nie reaguje. Podprowadzający chwyta swój ekspres, staje, jakby zasłaniając myśliwego, i posyła szarżującemu zwierzęciu pocisk nitro. Byk nie kładzie się po strzale, jednak odbija ze swojej trasy. Cała drużyna przywiera mocno do podłoża, patrząc, jak reszta byków ze stada otacza śmiertelnie rannego towarzysza. Wszyscy czekają… Żaden nawet nie drgnie… W końcu wielkie cielsko przewala się na czerwoną afrykańską ziemię, a stado odchodzi na dobre.

Myśliwemu trudno dojść do siebie. Chyba już nigdy nie wróci do wcześniejszego stanu. Polowanie na bawołu zmieniło go na zawsze, na nowo określiło jego łowieckie poglądy i cel dalszych podróży. „Chyba tak się poczuł Kolumb, kiedy odkrył Amerykę”, pomyślał. A z brodatej twarzy zniknął wymowny grymas…

Jakub Piasecki